Pierwsza sesja młodzieżowej rady miasta wygląda często bardzo podobnie. Kiedy przychodzi do wyboru przewodniczącego okazuje się, że kandydatów jest mniej więcej tylu co młodzieżowych radnych. W końcu każdy, kto dostał się do młodzieżowej rady, czuje się młodzieżowym liderem wybranym przez innych do pełnienia tej arcyważnej funkcji. Blichtr władzy i perspektywa ujrzenia swojego nazwiska w lokalnej gazecie często przysłania odpowiedzialność, jaka wiąże się z przewodzeniem grupie rówieśników.
Po pierwszym głosowaniu okazuje się, że kandydata z największą liczbą głosów poparło „aż” 2 czy 3 radnych. W tym momencie uruchamiają się mechanizmu żenującego spektaklu, który w polityce krajowej możemy obserwować mniej więcej raz na cztery lata. A więc zawieranie doraźnych sojuszy i koalicji, na zasadzie „my ciebie poprzemy jako przewodniczącego, a ty nas wyznaczysz na swoich zastępców”. Kiedy już po kilku turach takiego głosowania udaje się wybrać prezydium młodzieżowej rady (oblężone są jeszcze zwykle funkcje zastępców i rzecznika prasowego), okazuje się, że lwia część młodych radnych nie objęła żadnego stanowiska i nagle straciła zapał do dalszej pracy.
I wtedy pojawia się pomysł stworzenia kilku komisji młodzieżowej rady. Rozwiązanie w swej prostocie genialne! Przecież każda taka komisja może mieć przewodniczącego, jego zastępcę, no i oczywiście sekretarza. Liczba etatów do obsadzenia zaczyna równać się liczbie młodzieżowych radnych!
Czasami takie komisje są niezbędne ze względu na statut młodzieżowej rady. Intencje są szlachetne: młodzieżowa rada powołuje więc komisje na wzór komisji rady miasta, aby uczyć się zasad funkcjonowania samorządu lokalnego i jednocześnie efektywnej pracować.
W praktyce jednak aktywność komisji MRG kończy się w momencie ich wybrania. Okazuje się bowiem, że sztywne podziały, czasami przeniesione wprost z „dorosłej” rady gminy (znam przypadek, w którym młodzieżowa rada wybrała spośród siebie komisję do spraw młodzieży!) zupełnie nie sprawdzają się w grupie młodzieżowej. Bo niby czemu ktoś, kto chce wziąć udział w niektórych projektach komisji sportu i w jednym projekcie komisji kultury, musi zapisać się do obu tych komisji i pracować nad wszystkimi ich projektami? Jedynym sensownym argumentem „za” istnieniem komisji młodzieżowych rad jest edukacja samorządowa. W mojej opinii analogia do rady miejskiej jest o tyle nietrafna, że w praktyce komisje rady miejskiej i tak pracują w zupełnie inny sposób, niż komisje MRM. Więcej argumentów na rzecz stałych komisji w młodzieżowej radzie nie znajduję.
Rozwiązaniem, które w takim przypadku proponują Standardy funkcjonowania młodzieżowych rad są zespoły problemowe. Są one powoływane doraźnie, do wykonania określonej inicjatywy młodzieżowej rady. Mają one tę zaletę, że nie wiążą się z przypisaniem określonych funkcji czy stanowisk, a jedynie konkretnych zadań do wykonania. Jednym słowem pozostaje „czarna robota”, a formalne funkcje i tytuły trafiają do lamusa. W przyszłości zajmę się nimi szerzej blogu MRM.
Wreszcie na koniec obiecana porcja humoru. Młodzieżowa Rada Dzielnicy Śródmieście w Warszawie też powołała komisje młodzieżowej rady. Moją szczególną uwagę zwróciła jedna z tych komisji. Mianowicie Komisja Młodzieżowej Rady do spraw PROPAGANDY. Zobaczcie sami:
Zastanawiam się czy taka nazwa wynika z braku świadomości czy specyficznego poczucia humoru warszawskich młodzieżowych radnych. A może z jednego i drugiego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz