niedziela, 5 kwietnia 2009

Parę słów o młodzieżowych radach dzielnic w Warszawie

W marcu w serwisie ngo.pl ukazał się wywiad z Olgą Napiontek z Fundacji Civis Polonus. Fundacja w ubiegłym roku rozpoczęła projekt powoływania w Warszawie młodzieżowych rad dzielnic. Zachęcam do lektury całego wywiadu i jednocześnie pozwoliłem sobie na kilka słów komentarza.

Treść wywiadu o młodzieżowych radach dzielnic

Zacznę może od problemu natury ogólnej, jakim jest formuła młodzieżowych rad w wielkich miastach. Trudności piętrzą się tu zwłaszcza przy sposobie wybierania takiej rady, a przede wszystkim jej liczebności. Jak bowiem zapewnić reprezentatywność młodzieży w miastach, w których istnieje po kilkadziesiąt czy nawet kilkaset gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych? Nawet gdyby wziąć pod uwagę tylko szkoły ponadgimnazjalne, w Warszawie jest ich 338. Gimnazjów - 176. W dodatku olbrzymim kłopotem okazuje się zapewnienie zasady proporcjonalności, kiedy jedna szkoła liczy kilkudziesięciu uczniów, inna - klika tysięcy. Czy każda powinna mieć tylko jednego młodzieżowego radnego?

Można oczywiście wyobrazić sobie młodzieżową radę liczącą nawet kilkuset radnych. W Lublinie np. MRM liczy 65 radnych, w Sosnowcu rada niegdyś liczyła 80 członków. W tym ostatnim mieście kworum udawało się zebrać na ogół tylko na pierwszej sesji. Próbą unormowania takich sytuacji są Standardy funkcjonowania w Polsce młodzieżowych rad, które określają maksymalną liczbę radnych na 40 osób. Moje doświadczenia wskazują, że aby rada mogła efektywnie pracować radnych powinno być jeszcze mniej - granicę stawiałbym w okolicach 25 osób.

Inny pomysł to rozwiązanie przyjęte np. w Szczecinie, czyli system elektorski. Wówczas w szkołach odbywają się wybory elektorów i dopiero oni spośród siebie wybierają radnych młodzieżowej rady. To pozwala wybrać radę z rozsądna liczbą członków i jednocześnie - w sensie formalnym - zapewnić radzie reprezentatywność. Wadą tego systemu jest to, że osoby które zaangażowały się w kampanię wyborczą w swoich szkołach i uzyskały duże poparcie, mogą mimo wszystko nie trafić do młodzieżowej rady i pozostać z uczuciem rozczarowania i zniechęcenia do działań publicznych. No i trudno mi sobie wyobrazić, aby jedna osoba była w stanie w praktyce reprezentować interesy młodzieży z kliku szkół.

Jeszcze innym pomysłem jest właśnie powołanie młodzieżowych rad dzielnic. To rozwiązanie pozwala znacznie zmniejszyć liczbę potencjalnych radnych. Ma jednak swoje wady. Po pierwsze taka rada może działać tylko na obszarze jednej dzielnicy, a więc musi trzymać się granic, które w codziennym życiu nie istnieją. W dodatku pojawia się zaraz pokusa, aby dodatkowo - oprócz rad dzielnic, powołać jeszcze młodzieżową radę miasta. Czym miałaby się ona różnić od rad dzielnic - tego nie wiem. Natomiast problematyczne jest również to, czy młodzieżowa rada dzielnicy może pełnić funkcję konsultacyjną także wobec rady miasta, a nie tylko rady dzielnicy. I czy jest realne, aby np. Prezydent Warszawy konsultowała swoje decyzje z opinią 18 młodzieżowych rad dzielnic?

Dodatkową kwestią jest angażowanie rad w dużych miastach w politykę prowadzoną przez tzw. młodzieżówki partyjne. Są one szczególnie aktywne właśnie w dużych miastach i niestety chętnie przenoszą walkę polityczną na forum młodzieżowej rady. Czasami zresztą sprzyjają temu także zapisy statutu - np. jeśli w głosowaniu tworzy się komitety wyborcze (rozwiązanie lubelskie). W praktyce aktywność takich "partyjnych" radnych sprowadza się przede wszystkim do objęcia różnych formalnych stanowisk i tytułów. Jako anegdotę przytoczę pismo, które zarząd OFMSL otrzymał kilka lat temu. Treść nie była szczególnie pasjonująca, natomiast podpis - jak najbardziej. List został bowiem wysłany przez - uwaga - Zastępcę Przewodniczącego Departamentu Polityki Społecznej Frakcji Młodzieżowej Ogólnopolskiego Komitetu Obywatelskiego (OKO). Dla niepamiętających czym jest owo OKO spieszę wyjaśnić, że był to komitet wyborczy w wyborach parlamentarnych w 2005 roku, w których w głosowaniu zdobył mniej więcej 0,1% poparcia. Mimo to posiadał własną Frakcję Młodzieżową, podzieloną na departamenty, którymi zarządzali przewodniczący, posiadający w dodatku swoich zastępców. Dosyć trafnie oddaje to istotę działalności tego typu organizacji.

Wszystko to skłania mnie do postawienia pytania, czy młodzieżowe rady w wielkich miastach w ogóle są potrzebne. Trudno bowiem znaleźć ich optymalną formułę organizacyjną. Natomiast młodzież w miastach wielkości Warszawy ma rzeczywiście dużo innych możliwości angażowania się w życie swojego miasta czy inną działalność społeczną. Bilans korzyści i strat jest tu dla mnie niejednoznaczny.

Istotnym argumentem "za" jest dla mnie głównie funkcja konsultacyjna, jaką taka rada powinna pełnić. To główny czynnik, który wyróżnia młodzieżową radę dzielnicy spośród innych organizacji młodzieżowych. Z tego punktu widzenia rozwiązania zaproponowane w Warszawie przez Fundację wydają się interesujące. Olga Napiontek w wywiadzie kilkukrotnie podkreśla, że młodzieżowe rady maja być "partnerem władzy lokalnej". Stwierdza między innymi: My chcieliśmy, żeby MRD mogły opiniować i wpływać na projekty tworzone przez władze, a nie ulegać naciskom z jej strony. Odejście od "akcyjnego" sposobu działania młodzieżowych rad jest bliskim mi priorytetem, który od kliku lat staram się promować na szkoleniach dla młodzieżowych rad.

To co budzi moje zastrzeżenia to sam sposób powoływania młodzieżowych rad dzielnic w Warszawie. Fundacja Civis Polonus założyła, że takie rady są niezbędne i doprowadzi do ich powołania. Mi bliższa jest dogra do powołania młodzieżowej rady, opisana w Standardach funkcjonowania młodzieżowych rad. A więc powoływanie młodzieżowej rady wtedy, kiedy z taką inicjatywą wystąpi zainteresowana młodzież. Obawiam się, czy takie "hurtowe" powoływanie młodzieżowych rad dzielnic, nie wzbudzi znowu pomysłu, który już kiedyś był promowany. A więc młodzieżowa rada w każdej gminie! Sądzę, że to droga do tego, by młodzieżowe rady z organizacji młodzieżowej stały się kolejną jednostką organizacyjną gminy, usadowioną gdzieś pomiędzy szkołą, domem kultury i ośrodkiem pomocy społecznej. Ja wierzę w energię młodych obywateli, nie w powstanie kolejnego quasi-urzędu.

Aby zakończyć pozytywem dodam, że bardzo mnie cieszy podejście Fundacji do kwestii przygotowania młodzieżowych radnych. Olga Napiontek stwierdza między innymi, że szkolenie młodzieży konieczne jest już na etapie wyborów do młodzieżowej rady. Jeżeli do takiego punktu widzenia uda się przekonać władze dzielnic, zwiększa to szanse na efektywne działanie nowopowstałych rad. Pozostaje mi więc życzyć im powodzenia w pracy na rzecz miasta, w którym sam mieszkam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz